Opowiadanie Macieja Łuczaka pt. „Pierwsza podróż życia”.
"Zniknęła na chwilę, by wrócić z czterema pełnymi siatkami chleba. Rozdała je bezdomnym i nam. To był nasz pierwszy posiłek od dwóch dni. Gram „Son of the Blue Sky” Wilków. "- Maciej Łuczak
Na zdjęciu: Maciej Łuczak, autor opowiadania „Pierwsza podróż życia”.
Moi drodzy!
Przedstawiam Wam pierwsze opowiadanie, które przesłał widz mojego vloga i słuchacz Podcastu Lepiej Teraz, Maciej Łuczak.
Zatytułował je „Pierwsza podróż życia”.
Wcześniej wypełnił poniższy Kwestionariusz Wyzwania “Wasze Historie”:
Co skłoniło Cię do rozpoczęcia tworzenia?
Od dzieciństwa już pisałem pamiętniki, a potem dzienniki. To przynosiło mi radość i pomagało się rozładować. Była to też ciekawa forma zatrzymania wydarzeń i utrwalenia ich.
Jakie przeszkody musiałeś/aś pokonać?
Musiałem trochę się przeorganizować i przewartościować niektóre obowiązki.
Zapytałem siebie, które rzeczy robiąc je codziennie zbliżają mnie do celu.
Obecnie więcej czytam i piszę.
Zwiększyła się też moja determinacja realizacji swych marzeń i życia pełnego tworzenia i sztuki, a nie tylko praca dom i ludzie z pracy.
Co daje Ci tworzenie, pisanie, nagrywanie?
Poprzez tworzenie i nagrywanie poznaję przede wszystkim siebie.
Gdy tego nie robię, traci na tym moje poczucie tożsamości. Rozpływa się…
Pisząc teksty i wracając do ciekawych chwil i starając się je opowiedzieć, odżywam na nowo. Daje mi to też dodatkową wartość, bo dzięki temu mogę poznawać nowych ludzi, co pomaga mi wyjść ze swej izolacji.
Link do projektu (np. YouTube, podcast, blog)
Kanał na Youtube : „NIE DAJ SIĘ WYPALIĆ”
Krótki opis (czego mogą spodziewać się odbiorcy?)
Na moim kanale chcę dzielić się swoją drogą rozwoju.
Powrotem do korzeni.
Odbiorcy mogą spodziewać się filmów z wypadów w teren.
Pokazywać również będę swoje procesy malowania obrazów, a także momentami coś zagram na instrumentach muzycznych.
Pojawią się również liczne refleksje na życiowe tematy.
Data rozpoczęcia projektu
Projekt rozpocząłem w maju 2023 roku.
Twoje największe, dotychczasowe osiągnięcie
Jeśli chodzi o życie to wiadomo. Syn.
Jeśli chodzi o projekt to myślę, że ostatni film "Międzychód Przedwojenny" na podstawie archiwalnych zdjęć przy pomocy AI, który zrealizowałem z synem i myślę, że filmy w których pokazuję grodziska w mojej okolicy oraz stary pomnik na wyspie, na jeziorze, gdzie dopływamy kajakiem.
Poza tym cieszę się, że nie odpuściłem tematów tworzenia tj. malowanie obrazów itd. Prawie zostałem pożarty przez życie w tym temacie.
Z takich bardziej przyziemnych np. sportowych osiągnięć to udział w biegu po schodach na Sky Tower we Wrocławiu na 49 piętra, w pełnym bojowym ubraniu strażackim, z podpiętą maską i aparatem oddechowym na plecach. Od kilku lat co roku biorę w tym udział.
Jeśli chodzi o twórcze osiągnięcia, to w 1996 roku mając 15 lat, zdobyłem wyróżnienie w Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim "O Laur Wierzbaka" w Poznaniu i mój wiersz został opublikowany w tomiku, razem z innymi laureatami.
Maciej Łuczak
Opowiadanie „Pierwsza podróż życia”.
„Marzec, rok 2000. Wyjechaliśmy wcześnie rano. Świeciło słońce.
Dzień pierwszy (Międzychód–Konin)
Mówisz do mnie coś, czego obecnie nie rozumiem. Dopijamy wspólną kawę.
Wychodzimy.
Zakluczasz mieszkanie.
Schodzimy po schodach.
Wilgotne powietrze przenika nieprzyjemnie przez ubranie. Śnieg jeszcze nie zdążył stopnieć.
Chudy jedzie z nami. W drodze kręcił sobie dredy na głowie.
Jedziemy stopem, pod granicę polsko-białoruską. Znajomy ma tam drewnianą chatkę bez prądu i wody. Był ciekaw, czy jeszcze nikt jej nie ograbił, więc dał nam klucze. Byliśmy spragnieni przygód.
Jest zimno... coraz zimniej. Mamy plecaki z samymi ciuchami, książkami Edwarda Stachury, gitarę. Bez pieniędzy, bez jedzenia. Podróż oczyszczenia.
Wyskakujemy w Koninie. Cholera, nikt z nas nie zna Konina. Ciśniemy do przodu. Mijamy trzepoczące plakaty na słupach ogłoszeniowych, bezpańskie psy. Idziemy przed siebie, paląc papierosy, jeden po drugim.
Błąkamy się po Koninie przez chwilę, przechodzimy jego długość i łapiemy okazję na wylotówce na Warszawę. Stoimy we trzech: Antoni, Chudy i ja. Trójka dziwnie wyglądających kolesi z bagażami zatrzymujących stopa.
Robiło się szaro. Postanowiliśmy przenocować w lesie. Było wilgotno. Śnieg nie topniał. Między Koninem, a Kołem zasnęliśmy w zimnym lesie.
Dzień drugi (Konin–Koło)
Zaczęło świtać. Od momentu otwarcia oczu dopadła mnie straszna migrena z wyziębienia. Otrzepujemy się z mchu i ruszamy z powrotem na drogę.
Rozdzieliliśmy się.
Chudy poszedł 200 metrów dalej. Złapał szybciej stopa.
Stoję z Antonim na poboczu drogi szybkiego ruchu. Zaczynamy odczuwać głód.
Rozmawiamy jakiś czas... i milczymy. Dwie godziny później zatrzymuje się facet. Podwozi nas do PKP Ursus w Warszawie. Stamtąd jedziemy pociągiem elektrycznym do Śródmieścia.
Opis podróży pociągiem elektrycznym
Staliśmy chwilę na peronie. Śmierdziało gęsto moczem. Po prawej mężczyzna w płaszczu z podniesionym kołnierzem szukał niedopałków pod ławkami. Po lewej powiewały na wietrze poranne czarno-białe gazety.
Wsiadamy do pociągu. Nadjechał chwilę po naszym przyjściu. Bez biletów dojechaliśmy do Śródmieścia, a stamtąd na Warszawę Centralną. Nie mieliśmy grosza w kieszeniach, ale mieliśmy gitarę.
Zapach moczu towarzyszył nam przez cały pobyt na dworcu. Wyciągnąłem gitarę z pokrowca i zacząłem grać. Przechodnie zaczęli wrzucać monety.
Pojawiła się bezdomna kobieta. Znała wszystkich na dworcu. Po rozmowie z nami zaczęła zbierać pieniądze wśród przechodniów. Zniknęła na chwilę, by wrócić z czterema pełnymi siatkami chleba. Rozdała je bezdomnym i nam. To był nasz pierwszy posiłek od dwóch dni.
Gram „Son of the Blue Sky” Wilków. Ludzie zaczęli się nami interesować, pytali, skąd jesteśmy, dokąd jedziemy. Rozmawiałem z chłopakiem w moim wieku, grając bluesowe motywy. Miał przy sobie pałeczki perkusyjne i dołączył do nas, wystukując rytm na futerale od gitary. Naprawdę dobrze się dogadywaliśmy.
Nagle musiał wsiąść do swojego pociągu. Żegnał się gestem, a chwilę później wrócił i włożył mi do kieszeni małą niebieską Gedeonitkę (Nowy Testament).
Nie zdążyłem nawet podziękować.
Dzień trzeci (Białystok – Biała Podlaska)
Uzbieraliśmy trochę forsy. Byliśmy niewyspani i zmarznięci. Poszliśmy spojrzeć na rozkład odjazdów pociągów do Białej Podlaskiej.
Zbliżała się 21:00.
Kupując bilety, zorientowaliśmy się, że kasa, którą posiadamy, starczy jedynie na jeden bilet. Pociąg miał odjeżdżać za pięć minut.
Wbiliśmy się do pustego, ciemnego przedziału dla palących. Jechaliśmy spokojnie. W przedziale nikogo nie było, nikt też nie sprawdzał biletów.
Dojechaliśmy!
Jeszcze kawałek i będziemy na miejscu. Spojrzałem na zegarek – 3:00 w nocy. Opuściliśmy dworzec PKP i ruszyliśmy w kierunku głównej drogi. Zacząłem coś mówić do Antoniego i wtedy obaj spojrzeliśmy na zielony neon z napisem BIAŁYSTOK... W Warszawie Centralnej byliśmy przekonani, że wsiadamy w pociąg do Białej Podlaskiej. Głodni, zmarznięci, niewyspani… Pomylić pociągi... Masakra.
Dwie godziny później, zatrzymując stopa, zabraliśmy się z gościem, który podwiózł nas do krzyżówki oddalonej od naszego celu o 40 km. Patrzyliśmy, jak nasz zbawca odjeżdża, a jego samochód znika na horyzoncie. Dookoła wszędzie śnieg. Ogólna pustka i cisza. Skrzyżowanie dwóch wąskich asfaltowych dróg.
Kierowca wskazał nam kierunek, więc gdy nas wysadził, zaczęliśmy iść. Wiało jak w Kieleckiem. Miałem już dość tej wycieczki – zmarznięty do szpiku kości, wygłodniały… Ale sami tego chcieliśmy.
Miała to przecież być podróż naszego życia – głodówka, oczyszczenie duchowe oraz zmuszenie się do pokonania odległości bez żadnych komfortów.
Za plecami usłyszeliśmy odgłos ciągnika. Gospodarz jechał z przyczepą. Kilka kilometrów przejechaliśmy, siedząc na niej. Wokół same chaty kryte strzechą. Znów maszerowaliśmy szosą.
Antoni wyciągnął paczkę zgniecionych w kieszeni fajek, zapaliliśmy po jednym. W oddali słychać było szczekające psy. Po długim czasie podjechał samochód – ukraińska rodzina podwiozła nas niemal pod sam cel.
Zatrzymaliśmy się w gęstych lasach, na wąskiej asfaltowej drodze. Szliśmy poboczem. Po chwili jechał z naprzeciwka dziadziuś na rowerze, miejscowy. Mówił zabawnym dialektem. Zapytaliśmy go, czy wie, w której chacie mieszka „taki jeden w długich dredach”. Zszedł z roweru, przeszliśmy kawałek, przedzierając się przez las. W końcu doprowadził nas na miejsce.
Przed naszymi oczami stanęła chatka z drewna, z podwórkiem i studnią na środku.
Byliśmy spragnieni do bólu, więc pierwsze, co zrobiliśmy, to rzuciliśmy plecaki na ziemię i rzuciliśmy się do studni. Weszliśmy do chaty. Drzwi otworzył nam Chudy.
Okazało się, że dotarł tu pół dnia wcześniej. Opowiadał, że jak przyjechał, to ze studni wyłowił osiem zdechłych szczurów. Chudy nie wiedział, że chwilę wcześniej piliśmy z tej studni wodę…
Pozytywnie rozpoczęliśmy pobyt w Sajówce. Rozebraliśmy mokre ubrania, plecaki i zasiedliśmy przy wielkim, drewnianym kuchennym stole, ustawionym przy oknie. Było to najcudowniejsze miejsce na ziemi. Rozpaliliśmy ogień w kaflowym piecu. W chacie początkowo było tak samo zimno jak na dworze.
Tej zimy jeszcze tutaj nie grzano.
W spiżarni znaleźliśmy trochę makaronu i kukurydzy. Zrobiliśmy z tego zupę. Nie była zbyt smaczna – żadnych przypraw, tylko to i woda – ale za to było magicznie. Ten zapach domu, zmieszany z zapachem naszego obiadu…
Po kilku godzinach zrobiło się cieplej. W pokojach za ścianą było przyjemniej niż w kuchni, bo całe ściany były wyłożone kafelkami pieca, który ogrzewał całe wnętrze. Położyliśmy się spać na materacach.
Dzień czwarty (Sajówka)
Następny ranek nie był już tak mroźny jak poprzedni. Zrobiliśmy sobie śniadanie: herbatę, kaszę i naleśniki ziemniaczane. Te naleśniki były czymś w rodzaju instant – ktoś znalazł je w plecaku. Wystarczyło zalać wrzątkiem i gotowe. Tego dnia napaliliśmy w piecu tak mocno, że aż muchy w oknach się obudziły.
Wszyscy jeszcze wtedy paliliśmy papierosy. Leżeliśmy na materacach i wydmuchiwaliśmy dym w sufit. W pokoju było tak gorąco, że dym zatrzymywał się na wysokości klatki piersiowej, tworząc niesamowite obłoki.
Wieczorem siedzieliśmy przy ogromnym stole, przy zapalonych świecach. Za oknem pełnia księżyca – światło odbijało się od śniegu, który jeszcze nie stopniał, tworząc magiczny widok.
Postanowiłem, że od teraz nie będę podcinał włosów. Od dawna chciałem je zapuścić. Wypalaliśmy ostatnie trzy papierosy z pogniecionej paczki, obserwując dym unoszący się w świetle świec. Za oknem krajobraz pełni księżyca i ośnieżone pola.
Przypomniałem sobie, że mam w tylnej kieszeni spodni Gedeonitkę (Nowy Testament) – prezent od człowieka spotkanego na dworcu w Warszawie. W blasku świec zacząłem czytać Ewangelię św. Mateusza.
Dzień piąty (Sajówka)
Rankiem wstaliśmy, zjedliśmy resztki jedzenia, które nam zostały, i zaczęliśmy się pakować. Wszyscy mieliśmy ochotę na papierosa, ale skończyły nam się zapasy. Wybraliśmy się na spacer – szliśmy przez szczere pole, mijając polne drogi i domy kryte strzechą. Na środku osady stał sklep, a obok niego budka telefoniczna.
Za pieniądze, które zarobiliśmy grając na dworcu w Warszawie, kupiliśmy paczkę papierosów. W sklepie było kilka starszych kobiet, wszystkie w chustach, rozmawiające miejscową gwarą.
Jedna z nich spojrzała na mnie i zapytała: „Jak się czuje twoja babcia?”
Odpowiedziałem, że dobrze, po czym wyszedłem. W drodze powrotnej pomyślałem, że przecież nie mam już żadnej babci...
Ruszyliśmy w stronę drogi, próbując złapać stopa. Przez cały dzień udało nam się przejechać tylko kawałek. Po wielu godzinach marszu dotarliśmy do przydrożnego zajazdu. Mieliśmy pustą butelkę, więc wszedłem do środka, by poprosić o wodę z kranu.
Przy bufecie stał mężczyzna o srogim wyrazie twarzy. Zapytałem, czy może nalać mi wody, ale zignorował mnie. Wtedy pojawiła się młoda dziewczyna, chwyciła mnie za nadgarstek i zaprowadziła do kuchni, pokazując kran. Uśmiechnęła się, po czym zniknęła równie szybko, jak się pojawiła. Napełniłem butelkę i wróciłem do reszty.
Ta dziwna sytuacja skojarzyła mi się z człowiekiem, który dał mi Gedeonitkę, i pytaniem starszej kobiety w sklepie. Wszystko wydawało się dziwnie powiązane, jakby ktoś nad nami czuwał.
Dzień piąty/noc piąta (Biała Podlaska)
Dotarliśmy do Białej Podlaskiej i spędziliśmy noc na dworcu kolejowym. Poczekalnia wyglądała jak z czasów PRL-u – zniszczona, z dwiema ławkami połączonymi oparciami. Na jednej z nich siedział starszy, bezdomny człowiek, wyglądający na stałego bywalca.
Usiedliśmy na sąsiedniej ławce. Czuliśmy jego odór, ale zaczęliśmy rozmowę. Częstowaliśmy go papierosem, a on opowiadał nam o swoim życiu. Okazało się, że kiedyś zajmował się malarstwem. Jego wiedza o technikach była imponująca.
Do poczekalni wszedł trzydziestoparoletni Białorusin, wracający do żony i dzieci. Zaczął opowiadać, że przyjechał do Polski za pracą, ale trafił do więzienia za handel na targu. Po chwili podszedł do starszej kobiety śpiącej na ławce, dał jej papierosy i wódkę, po czym zaprosił nas na peron.
Staliśmy w ciemnościach, dzieląc się jego słoniną, papierosami i wódką. Opowiadał o swojej rodzinie i życiu na Białorusi.
Była spokojna, mroźna noc. Zaczęło świtać.
Dzień szósty (Biała Podlaska – Warszawa – Poznań)
Rankiem dojechaliśmy do Warszawy, a tam wsiedliśmy do pociągu i zamknęliśmy się w toalecie, jadąc bez biletów do Poznania. Całą drogę spędziliśmy w ciszy, w dusznym, ciasnym pomieszczeniu.
W kieszeni miałem swoją Gedeonitkę i czytałem w myślach, wierząc, że to uchroni nas przed kontrolą biletów.
Marzyliśmy o kawie i o wyjściu z tego „więzienia”. Wsłuchani w stukot kół, czuliśmy ulgę, że udało nam się dotrzeć do końca podróży. Po powrocie postanowiłem nie ścinać włosów przez dwa i pół roku. Nasza podróż oczyszczenia dobiegła końca. Zaczynał się nowy etap w naszym życiu.”
Autor: Maciej Łuczak
Pragniesz otrzymywać nadsyłane opowiadania na swoją skrzynkę?
Kliknij przycisk poniżej:
Masz ochotę podzielić się swoim opowiadaniem?
Postanowiłem stworzyć przestrzeń, w której będę mógł prezentować Wasze historie, którymi pragniecie się podzielić z innymi.
Chcę pokazać, że każdy może zacząć tworzyć wartościowe treści w Internecie, a Twoja historia może być inspiracją dla innych, do rozpoczęcia twórczego życia.
Jeśli pragniesz dołączyć do tego wyzwania, zapoznaj się ze szczegółami na stronie poniżej: